Choć chyba wszyscy znamy przysłowie, by nie oceniać książek po okładce, to jednak, gdy widzimy cudowne, pastelowe, kobiece wydania powieści... rodzą się w naszych głowach pewne oczekiwania względem treści. I chociaż książkę Lulu's Cafe T.I. Lowe dostałam od wydawnictwa w formie pliku z samym tekstem (bez wizualnego przedstawienia książki) nieco wcześniej niż pojawiła się w księgarni jej drukowana wersja, to sam tytuł wywołał już u mnie miłe uczucia. Kawiarnia, zapach kawy, rozmowy, muzyka, smaczne wypieki - moja wyobraźnia zadziałała i byłam nastawiona, że właśnie takim klimatem powita mnie autorka w pierwszych rozdziałach. Zabrałam się za czytanie z nastawieniem, że powieść będzie przyjemna, lekka, z wątkiem pięknej miłości i boskich akcentów w tle. Pierwszy rozdział rozpoczyna się hasłem: "Pączki... Pączki zawsze osładzają życie!". Pomyślałam, "O, tak! Jestem podobnego zdania! Super!" - zaczęło się więc tak, jak sobie wymarzyłam. Z każdą kolejną stroną historia głównej bohaterki, Gabrielli Sadler, nabierała zupełnie innego charakteru. Toksyczne małżeństwo, smutne dzieciństwo, blizny, przemoc fizyczna i psychiczna, samotność. Co jeszcze? Czy naprawdę w życiu tej bohaterki nie ma miejsca na choć jedno wydarzenie, które napełni jej serce nadzieją? Na szczęście trafia w miejsce, gdzie spotyka się z serdecznością i życzliwością. Jest także rodzące się uczucie, które zaczyna zabliźniać jej pełne ran serce...
"Cała przemoc, jakiej doświadczyła przez ostatnią dekadę, cały lęk przed porzuceniem, wszystkie porażki, a przede wszystkim okrutna przeczywistość z powodu utraty dziecka, uderzyły Gabriellę jednym brualnym ciosem. Lata nieuświadamianego, niukojonego bólu wybuchły w jednym krzyku, który wyrwał się z jej ciała" (s. 61).
"Rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie kilka wersetów biblijnych, które niedawno czytała. Jej umysł był w stanie przywołać tylko fragment z Księgi Jeremiasza 17,14, więc zaczęła się modlić tym fragmentem.
- Uzdrów mnie, Panie, bym stała się zdrowa, ratuj mnie, bym doznała ratunku! - Lewa powtarzała tę modlitwę, aż w końcu leki przeciwbólowe utuliłe ją do snu" (s. 71).
Myślę, że uwalniający się z niej krzyk i wołanie Boga o pomoc, były początkiem odcinania się od wszystkich przykrych doświadczeń w życiu Gabrielli. Jedyne czego pragnęła to wyjechać, uwolnić się od poczucia winy, zapomnieć o wzroku bezwładnie leżącego Brenta, do którego się przyczyniła podczas ostatniej awantury i zacząć żyć od nowa. Postanawia zmienić nieco wizerunek i udać się w podróż do Karoliny Południowej. Wciąż obolała, z wieloma ranami na ciele i w sercu zaczyna swoją przemianę od zmiany wizerunku. Przedstawia się także jako Lea. Czy to pomoże jej zatuszować wszystkie wspomnienia i poczuć się zupełnie nową osobą?
"Kiedy Lea znacznie zwolniła, zauważyła kawiarnię na rogu, wychodzącą na ciemną, czarującą wodę i przytulny park. (...) Budynek był dwukondygnacyjny, zbudowany z czerwonej cegły, a z przodu i z boku, na pierwszym piętrze, znajdowały się rozległe okna. Każdy zestaw masywnych okien był zacieniony rozłożystymi królewsko niebieskimi markizami, a widoczną przestrzeń szyb zdobiły namalowane jak żywe słoneczniki i kapryśne białe litery z napisem: "Lulu's Cafe". (...) Miejsce to prezentowało się z zewnątrz bardzo zachęcająco. Lea rzuciła okiem przez okno i zobaczyła, że kawiarnia jest pełna klientów, podobnie jak placyk na zewnątrz, który wyłożony był kutymi stolikami i krzesłami, przy któych też siedzieli klienci, prowadząc rozmowy i popijając parującą kawę. (...) Lea zaczynała myśleć, że to miejsce jest zbyt radosne..." (s. 79-80).
Rivertown zachęcił ją piękną kawiarnią, jaką dostrzegła przy drodze. Choć gwarne, pełne życia miejsce nie pasowało do jej samopoczucia, postanowiła zaryzykować i wejść do środka. To symboliczne przekroczenie progu "Lulu's Cafe" jest teraz, po przeczytaniu tej książki w całości, dla mnie bardzo wymowne. Odważne, przełamujące swoje lęki, słabości. A sama kafejka stanowi dla mnie symbol ciepłego domu, przyjaźni, ostoi, miłości. Nawet słoneczniki na stolikach dają jakby znać, że tu ponownie może wyjść słońce. I tak czyna się kolejna, nowa historia Lei, dzięki serdeczności starszej właścicielki tego miejsca o uroczym imieniu... Lulu. Pomoc i zaufanie jakie od niej otrzymuje są nieocenione. W kawiarni poznaje także chłopaka, przystojnego prawnika, Crowleya, który na początku jest bardzo zdystansowany, ale z każdym dniem zaczyna bardziej pomagać jej odnaleźć się w nowym miejscu. Czy aby na pewno wie o jej przeszłości?
Jeśli chodzi o samą fabułę, przyznam, że podobieństwo odnajduję w Bezpiecznej przystani, Nicolasa Sparksa. Mamy tutaj zbliżony motyw uciekającej bohaterki przed mężem tyranem do miejscowości, której kompletnie nie zna. W powieści Sparksa, Katie udaje się do miasteczka w Karolinie Północnej, a w Lulu's Cafe Lea wyjeżdża do Karoliny Południowej. Obie z biegiem czasu zaczynają wpuszczać do swojego życia nowych przyjaciół, ale tak naprawdę wiedzą, że nigdy nie zaczną od nowa bez konfrontacji z przeszłością. Z tym, co ich raniło, kto sprawiał im ból, z sytuacjami, które mocno odbiły się na ich psychice i utracie zaufania. Takie podobieństwa nie zniechęciły mnie jednak do tej książki, wręcz przeciwnie. Historia Lei bardzo mocno mnie pochłonęła, przeczytałam ją w jeden dzień, odstawiając na bok inne książki. Byłam bardzo ciekawa jak jej losy się potoczą, czy to, co złe jest już za nią? Czy od momentu gdy pierwszy raz odwiedziała kawiarnię Lulu miała poczucie, że być może zaczyna się teraz dziać coś lepszego niż do tej pory?
Czasem mówimy o drugiej, serdecznej, pomocnej nam osobie, że jest niczym anioł, który zstąpił z nieba. Jakby była z innego, lepszego świata, z którego przychodzi specjalnie do nas i dla nas. Jako osoba wierząca, jestem pewna, że w takich sytuacjach w życiu naprawdę maczają palce nasi Aniołowie Stróże. Indywidualni opiekunowie, którzy pośredniczą między Bogiem, a człowiekiem. I choć dla nas są to istoty niematerialne, niewidoczne dla oka to myślę, że potrafią tak pokierować różnymi sprawami, osobami, by pomóc nam w trudnych momentach. Takim anielskim wsparciem w życiu Lei wykazała się na pewno lekarka, która wręczyła jej Biblię, czuła pielęgniarka, dająca pracę i dach nad głową Lulu i w końcu pomocny, widzący w niej piękną kobietę Crowley. Dzięki tej historii zaczęłam zastanawiać się ile takich aniołów pojawiła się już w moim życiu? W jakich sytuacjach Bóg wysłał do mnie swojego pośrednika, by podał mi pomocą dłoń?
Pastelowa, przepiękna okładka prezentująca klimatyczny kadr z kawiarni, kryje za sobą historie, które mają o wiele więcej barw niż tylko pudrowe odcienie szczęścia. Utrata dziecka jest dla matki zepchnięciem w mroczną otchłań, z której na pewno nie tak łatwo powrócić. Traumy z dzieciństwa, rozczarowania w życiu dorosłym, przemoc psychiczna i fizyczna, zaburzenia odżywiania - to kolejne ciemne kolory, którymi moglibyśmy namalować życie bohaterki książki. A już na pewno jego część - do konkretnego punktu, momentu, w którym zaczyna się przebijać mała iskra widoczna w ciemności. Ciepły kolor niczym płatki słonecznika, które Lea dostrzegła w kawiarni, gdy przyglądała się jej z samochodu.
Czytając książkę Lulu's Cafe, autorstwa T.I. Lowe, miałam w sobie cały wachlarz emocji. Współczucie, niedowierzanie, bazradność, złość, smutek, że doświadcza kolejnego bólu. Choć powieść jest fikcją literacką to zaczęłam myśleć o tej historii szerzej - w wielu domach na świecie takie problemy to codzienność. Przemoc, mierzenie się kobiety z utratą dziecka, nadużywanie alkoholu, próba zostawienia wszystkiego i ucieczki w nieznane, zajadanie lęków. Ale w tym wszystkim jest także dobry Bóg, który otula Słowem, przychodzi do nas w drugim człowieku, w lekkim powiewie, ciepłej kawie. Jest także miłość, która pomaga zagoić wszelkie blizny...
Autor: T.I. Lowe
Okładka: miękka
Ilość stron: 368
Data premiery: 03.2022
Wydawnictwo: Szaron
0 komentarzy
Prześlij komentarz
Dziękuję za zostawienie komentarza na moim blogu.