Od zawsze byłam przedsiębiorcza i miałam kilka pomysłów na szybki biznes. Pamiętam jak w przedszkolu bardzo chciałam pokazać czym z zawodu zajmuje się moja mama, która jest masażystką. Wykonałam masaż szyi na dyrektorce przedszkola, naśladując zapamiętane ruchy dłoni mamy. Dumnie dałam znać o zakończonej sesji masażu, poklepując bark dyrektorki. Uprzejmie podziękowała. A ja zaskoczona odpowiedziałam pytaniem: - A zapłata? Na drugi dzień dostałam kolorowe spinki do włosów i czekoladę.
Kolejnym biznesem, którym chciałam zarobić na kieszonkowe, było sprzedawanie skalniaków. Wiecie, takich roślinek, które jak zaczną się rozrastać to nie ma zmiłuj i trzeba dbać. Niech was moje imię nie zmyli, na roślinach znam się jak świnia na gwiazdach. Bez chwili zawahania wykopałam mamie z ogrodu dopiero co wsadzone roślinki, porozsadzałam do małych doniczek, tworząc tym samym zgrabne kompozycje. Zapakowałam do skrzynek i wio! Pojechałam z nimi na targ. Sprzedałam wszystko. Opisywać miny mojej mamy, gdy zauważyła brak skalniaków lepiej nie będę.
Przed wycieczką klasową w szkole podstawowej, wymarzyłam sobie nowe okulary przeciwsłoneczne. Kombinowałam jak tu sobie na nie zarobić. Pomysł wpadł szybciej niż Bolt przebiegający setkę. Wyzbierałam tacie wszystkie puszki, druty i inne gadżety z garażu i wymieniłam na skupie złomu. Nie wiem ile tego miałam, ale zarobiłam ponad 20 zł. Kupiłam na targu okulary z niebieskimi szkiełkami. Nie pytajcie dlaczego akurat takie, do dzisiaj szukam wskazówek do odpowiedzi na to pytanie.
Mogę śmiało się pochwalić, że nigdy nie wstydziłam się zarabiać pieniędzy. Przed obecną, stałą pracą w zawodzie, miałam w swoim życiu naprawdę sporo ciekawych, przelotnych profesji. Roznosiłam ulotki sklepu ze zdrową żywnością, zajadając między czasie drożdżówkę ze śliwką. Oklejałam na hali napoje energetyczne, popijając z pragnienia ten srogi napój, a po powrocie do domu zamiast iść spać miałam oczy jak 5 zł. Kelnerowałam w pizzeriach, zanosząc herbatę bez wody w kubku, obsługiwałam wesela, modląc się, żeby zgrabna kompilacja sześciu gorących talerzy na moich dłoniach nie wylądowała na przypadkowym gościu weselnym. Pukałam od drzwi do drzwi w sąsiedniej wiosce z nowymi umowami z gazowni, uciekając przed upierdliwymi, małymi psami w niewygodnych sandałach, w największe letnie upały. Podczas corocznych regat w niemieckiej Kilonii sprzedawałam owoce morza i pizzę we włoskiej budzie, będąc polką, znając z obcych języków wyłącznie angielski, a komunikować musiałam się po niemiecku. Do dzisiaj śnią mi się po nocach wyuczone pytania: Mit knoblauch oder koktajl soße? Welche pizza? Vier Jahreszeiten? Knobi baguette mit kase oder ohne kase? I tyle by było z mojego niemieckiego.
Praca uszlachetnia, doświadcza życia, uczy pokory i odpowiedzialności. Ciężko zarobione pieniądze wydaje się trudniej niż te podarowane w urodzinowej kopercie. Tego uczyli mnie rodzice od najmłodszych lat – nie mieć dwóch lewych rąk. Jak na studiach słyszałam niektóre telefoniczne rozmowy znajomych z rodzicami, podczas których padało żądanie przesłania na już tysiąca złotych, bo trzeba kupić nowe spodnie, to czułam lekko mówiąc zażenowanie. Pomoc rodziców do pewnego wieku jest ważna i oczywista. Jak wkraczamy w dorosłość jest bardzo miła. Ale jeżeli jedziemy na ich wózku do trzydziestki, nie brudząc sobie rąk pracą i nie wiedząc co to rozliczenie własnego PIT-a, to niestety jest to już krzywda.
Gdy remontowaliśmy z mężem mieszkanie, zmęczona wszystkimi etapami pielęgnacji ściany przed docelowym nałożeniem farby o wymarzonym kolorze szarości, zapytałam – A na co ten grunt? Mąż wytłumaczył mi obrazowo, kobieco i kosmetycznie, że to taki jakby podkład. Dzięki temu farba będzie lepiej przylegać do ściany. I tak sobie myślę, że doświadczenie życiowe, które zbieramy przez wszystkie lata zbliżające nas do dorosłości właśnie, stanowią taką naszą bazę do tego, co przed nami.
Jestem wdzięczna za moje doświadczenia związane z zarobkiem własnych pieniędzy. Każda z moich prac wiele dobrego mnie nauczyła. Przede wszystkim – szanować pieniądze – swoje i cudze. A jeżeli ty nie musiałeś pracować podczas studiów, to jestem wręcz pewna, że nie utrzymywałeś sam własnego auta i nie znasz gorzkiego smaku zepsutej cztery razy uszczelki pod głowicą.
3 komentarzy
Zawodowo pracuje od 15 lat, pomagałam jednak rodzicom od dziecka, wykonując różne prace domowe. Na studia i wszystkie swoje zachcianki sama zapracowałam, zatem wiem jak to jest.
OdpowiedzUsuńWiem, o czym piszesz, od samego początku studiów starałam się może nie utrzymać samodzielnie, ale pomóc moim rodzicom w tym utrzymaniu. Byłam m.in. dorywczym pracownikiem na inwentaryzacjach w supermarkecie, pomocnikiem kelnerów (tak, nawet nie kelnerką!), teleankieterką, pracownikiem działu reklamy w pewnej redakcji, korepetytorem, żeby wreszcie zostać nauczycielem. A ostatecznie mamą na pełen etat;)
OdpowiedzUsuńmoim zdaniem nie da się przygotować na to.. to przychodzi szybko i boleśnie ;p
OdpowiedzUsuńDziękuję za zostawienie komentarza na moim blogu.